Autor: Maciek
Miało być o analizie każdego z pomysłów, o których pisałem poprzednio, ale tylko zasygnalizuję, że zarówno warsztat, jak i bajki uznaliśmy za pomysły równie dobre, co mało skalowalne. W genach mamy chęci podbijania świata, więc trzeba było niestety porzucić te dwa pomysły, przynajmniej tymczasowo. Dodatkowo, w momencie gdy padł pomysł marki odzieżowej i Kasia powiedziała 3 zdania na temat wizji, to już wszyscy wiedzieliśmy, że to będzie to.
No właśnie, chyba trzeba wiedzieć, czuć i rozumieć, że ten pomysł, co to ma się przerodzić w biznes, to jest właśnie TEN pomysł, że on skleja wiele różnych aspektów, talentów i ambicji, że brzmi jakby był nasz od zawsze i że pasujemy do niego, a on do nas. Tak nam właśnie z paternsami zakliknęło.
Zanim jednak Kasia i Iza zaczęły działać, trzeba było się zająć cyferkami, deadline’ami, budżetami i wszystkimi innymi poważnymi rzeczami, których nadmiar może zabić każdy entuzjazm, a których niedobór może ubić każdy pomysł.
Przywołam jeden z moich ulubionych dialogów kabaretowych, którym można celnie, z przymrużeniem oka, podsumować pierwsze konkretne rozmowy o paterns.
Dziewoński: Jest interes do zrobienia!
Michnikowski: Ile można stracić?
D: Co Ty się mnie pytasz ile można stracić! Ty się mnie natychmiast zapytowujesz ile można zarobić!
M: Ile się zarobi, tyle się zarobi. Ja się pytam, ile trzeba mieć, żeby ryzykować w razie się straci?
[…]
Wiedzieliśmy od początku, że najłatwiej ze wszystkiego można zaplanować koszty.
Wtedy, na początku nie potrafiliśmy oczywiście dokładnie wszystkiego oszacować, ale przynajmniej z grubsza poznaliśmy skalę inwestycji. Szacowany koszt został zaakceptowany i ta kwota stała się dla Kasi punktem odniesienia, czyli wstępnym budżetem.
Zapytaliśmy się też siebie o sporo innych rzeczy związanych z tym pomysłem. Ile chcemy zarabiać i kiedy (superważne, żeby sprawdzić czy to w ogóle możliwe), kogo potrzebujemy, do czego i na którym etapie. Za ile materiały, Projektant, Konstruktor, szwalnia, www, Brandingowiec, Grafik, PR, Social Media..? Pfff…sporo tego wszystkiego… [To jest temat na osobną opowieść blogową ]
Jak mawia mój Tata, „martwmy się etapami…” Przyjęliśmy taką właśnie strategię. Nadszedł czas ciężkiej pracy. Krok po kroku.
Zaczęło się od pracy nad definicją docelowej grupy klientów, strategią komunikacji, story marki, wizją, misją, brand statement itd. Burza mózgów goniła burzę mózgów. Produkowaliśmy w ich trakcie bardzo dużo materiału, który Kasia później skrupulatnie obrabiała. Równolegle ciągle zadawaliśmy sobie (i innym) pytanie „jaka nazwa marki?”
Stworzenie strategii, wizji, misji i story marki to proces długi, często bolesny, z milionem poprawek. Jednego dnia wydawało nam się, że to mamy, a jak wracaliśmy do tematu po kilku dniach, to kręciliśmy nosem i dalej zmienialiśmy. Tego się nie da zrobić szybko. Cieszę się, że mieliśmy wewnętrzną zgodę i cierpliwość, żeby ten proces trwał i mógł ewoluować spokojnie. Dzięki temu dziś nie mamy sobie nic do zarzucenia i ciągle lubimy to, co w wyniku całego procesu powstało. Bez odpowiedzi pozostawało wciąż pytanie „jaka nazwa dla naszych merino clothes for generations?”.
Mój następny wpis będzie o nazwie. Działo się przy tym, oj działo 😉
PS. Chciałbym podkreślić, żeby sobie dać na przyszłość legitymację do się mądrzenia, że ja(my) na blogu nie chcę nikogo uczyć ani dawać rad, jak działać z nową marką, jak się organizować i jak pracować. Opowiadam o naszej przygodzie, o naszych rozterkach, o tym jak i jakie podejmujemy decyzje. O konsekwencjach też będzie i o błędach, i o przyjemności z budowania tego wszystkiego, bo przede wszystkim ma być fajnie.