Autor: Mala Pachla
Jest na tym świecie grupa ludzi, która marzy o wyprowadzeniu się na wieś, z dala od miasta, zgiełku i pośpiechu. Wielu z nich nigdy tego nie dokona z różnych względów i marzenie pozostanie po prostu na zawsze marzeniem. Inni zrobią to, pomieszkają na prowincji jakiś czas, a potem stwierdzą, że to nie dla nich bo realia minęły się z tym, o czym marzyli i wrócą do starego życia. Są też tacy, którzy spełnią swe marzenie i zostaną mieszkańcami wsi na amen, wrosną w nową ziemię jak w swoją i będą tam żyć po grób. Jeśli los nie spłata nam figla to śmiem twierdzić, że zaliczamy się do tej ostatniej grupy. Jednak żeby nie było łatwo to inne figle były po drodze i dziś będzie właśnie o nich.
Figlami owymi są nasze wyobrażenia o idealnym miejscu do życia. U nas było to tak, że chcieliśmy wyprowadzić się w totalną dzicz, z dala od ludzi, na koniec świata, gdzieś dokąd jedzie się nie najprostszą z dróg, gdzie najbliższy sąsiad stacjonuje o parę kilometrów dalej… i tak dalej i tak dalej. No i faktycznie szukaliśmy takich miejsc, ale albo takowych nie było na sprzedaż, albo nawet jak już były, to okazywało się, że podciągnięcie pod nie choćby prądu, pochłonie nasz budżet tak, że nie starczy na resztę.
W ogóle podczas poszukiwań idealnego miejsca do życia, trzeba sobie zostawić wielką rezerwę na kompromisy oraz stać się elastycznym w stosunku do własnych wytycznych. Nie jest to proste i wiele zależy od charakteru i osobowości poszukujących, dlatego znamy też takich co szukają idealnego miejsca do życia od 7 lat i jeszcze nie znaleźli. No mówi się, nie cel jest ważny a droga ale w poszukiwaniu akurat tego to mam wrażenie, że jednak cel.
Wracając do tematu… plany zmieniały nam się naprawdę wiele razy. Przyczyny zmian były różne. Ci co nas znają wiedzą jak dalecy jesteśmy od pierwotnej wizji w porównaniu z tym, z czym obcujemy na co dzień. Przestaliśmy już wyznaczać sobie terminy i staramy się żyć tu i teraz oraz po prostu akceptować to, co z jakiś przyczyn niesie nam los. Ufając jemu i jednocześnie własnej intuicji można osiągnąć to, co dla nas najlepsze.
Jedno jest jednak pewne i jasne dla nas jak słońce – NAJWAŻNIEJSI W NOWYM MIEJSCU DO ŻYCIA SĄ SĄSIEDZI. I nie ważne czy będą oni z nami graniczyć przez miedzę, czy będą oddaleni o kilka dobrych kilometrów. Dobry sąsiad to skarb, zły sąsiad to bardzo zła energia życiowa i należy się jej wystrzegać jak ognia. Ta sama zasada obowiązuje wszędzie, w miejskim blokowisku także. Dziś wiemy, że samo miejsce i widok z okna nie są tak ważne jak fajny i przyjazny sąsiad. Na wiele rzeczy można przymknąć oko ale na sąsiedztwo nie.
Dobry sąsiad pomoże w chwili zwątpienia, z dobrym sąsiadem miło jest napić się kawy gdy za oknem plucha i szarość, dobry sąsiad podaruje worek ziemniaków, z dobrym sąsiadem ogląda się wspaniale Mistrzostwa Świata w piłce nożnej, gdy nie posiada się własnego telewizora. Dobry sąsiad to skarb i obecnie powtarzamy to wszystkim, którzy planują przeprowadzki gdziekolwiek.
Oczywiście, że dobry sąsiad to ruletka. Nigdy nie wiadomo na jakiego się trafi i kim ów człowiek tak naprawdę jest. Są jednak sposoby (szczególnie na wsi), żeby się o tym zawczasu przekonać i dopiero jak przeprowadzi się odpowiedni w tym temacie rekonesans, można spokojnie podejmować decyzję. Reszta zależy już od prawidłowego ustawienia sobie relacji z nowym sąsiedztwem.
My mamy szczęście żyć blisko ludzi życzliwych, serdecznych i mądrych życiowo. Odważę się napisać, że traktujemy się już prawie jak rodzina. Nasze wcześniejsze zmiany planów i miejsc, wynikały głównie z tego, że energia płynąca od najbliższego sąsiedztwa nie była tą poszukiwaną przez nas. Wzbudzała podejrzenia i po prostu posłuchaliśmy intuicji i w porę (lub nie w porę) wycofywaliśmy się. Nie żałujemy choć może tamte miejsca miały większe walory krajobrazowe, choć te zmiany spowolniły nam wiele spraw to jednak ogólnym rozrachunku jest idealnie, gdy jak mówi przysłowie „kto ma dobrego sąsiada, ten ma dobry poranek”… zatem samych dobrych poranków wiejsko-miejskich życzę.
Mala Pachla – tak na prawdę ma na imię Marlena, ale pewne miłe, małe dziecko zmieniło jej kiedyś imię na Mala i tak już zostało. Tak więc Mala prowadzi gospodarstwo agroturystyczne “Nasza Polana” w Beskidzie Niskim. W długie zimowe wieczory dzierga dla nas wełniane czapy, szale i skarpety. Zna milion naturalnych sposobów na ludzkie bolączki i boleści, a że ciągle się rozwija, to niedługo chyba zostanie dyplomowaną czarownicą 😉