Mamy trójkę dzieci: 8-letnią Mariankę, 6-letniego Jaśka i 3-letnią Baśkę. Mimo różnicy wieku, wszystkie dzieci mają jedną wspólną cechę. Ruszają się. I to sporo! Biegają, skaczą, jeżdżą na rowerze, łyżwach, nartach, hulajnodze, rolkach. Wspinają się na drzewa, skaczą przez kałuże, ćwiczą równowagę na drabinkach, chodzą na spacery z psem a nawet jeżdżą konno. Jednym słowem, dużo czasu spędzają na dworze niezależnie od pory roku, temperatury, czy warunków atmosferycznych.
Dlatego też, odkąd pamiętam, miałam fioła na punkcie optymalnego ubierania dzieci, dostosowanego do pogody za oknem. Chciałam, by dzieci mogły po prostu dobrze się bawić, niezależnie od tego czy termometr pokazuje 20 stopni Celsjusza na plusie i świeci słońce, czy mamy 0 stopni i pluchę. Dzieci po prostu powinny przebywać na świeżym powietrzu.
Testowaliśmy różne ubrania: odzież termiczną, polary czy dobrej jakości bawełnę. Wierzcie mi, było tego naprawdę sporo. Mimo ubierania na cebulkę, dostosowywania ilości warstw do temperatury, ubrania te po prostu nie zdawały egzaminu. Dzieciom było albo za zimno albo za gorąco. Dużo się ruszając, szybko się pociły a pot, zamiast być odprowadzany na zewnątrz – zatrzymywał się na bawełnianej koszulce, która po chwili stawała się wilgotna, co dodatkowo wyziębiało dzieci.
Wszystko się zmieniło, kiedy w moje ręce trafiły merynosy. Nie będzie tu grubą przesadą, jeśli powiem, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po prostu się w nich zakochaliśmy.
Wreszcie wszystkim było ciepło zimą a latem przyjemnie przewiewnie. Dzieciaki, nawet jak biegały jak szalone, nie były przegrzane – cały pot był odprowadzany na zewnątrz.
Od tej pory zgromadziliśmy już całkiem sporą kolekcję merynosów, w których chodzimy praktycznie codziennie: na spacery z psem, do pracy, szkoły i przedszkola a nawet do teatru czy opery! Zabieramy je w podróże, na wyprawy w góry czy nad morze. Są po prostu niezastąpione. Śmiejemy się z Mario, że kto raz założy merynosy, ten już ich po prostu nie zdejmie. I coś w tym jest!
Jak ubieramy dzieci (i siebie) na dwór?
Podstawowa zasada: na cebulkę
Na pewno znacie podstawową zasadę ubierania dzieci (i siebie też!) na dwór. Zakładając dzieciom 2 lub 3 warstwy ubrań, czyli ubierając „na cebulkę”, możemy zabezpieczyć je przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi panującymi na zewnątrz. Dzięki temu dzieci ani nie zmarzną, ani nie przegrzeją się. Pamiętajcie tylko, że pomiędzy warstwami powinno znajdować się trochę przestrzeni – ubrania nie mogą do siebie ściśle przylegać.
Pierwsza warstwa powinna być termoaktywna. Co to znaczy? Powinna pomagać w zachowaniu optymalnej temperatury ciała, a z drugiej skutecznie chronić przed wilgocią odprowadzając pot na zewnątrz. Dlatego – tak jak pisałam – zamiast bawełny lepiej jest wybierać wełnę merino.
Druga, środkowa warstwa potrzebna jest po to, by zapewnić dodatkowe zabezpieczenie przed zimnem. Jednym słowem – tę warstwę zakładamy wtedy, kiedy temperatura na zewnątrz spada i lekka kurtka już nie wystarczy. My z reguły wełniane swetry nosimy w plecaku.
Trzecia warstwa to osłona przed wiatrem i deszczem. Ta warstwa to absolutna podstawa. Przede wszystkim materiał musi być oddychający. Jedyne odstępstwo od tej reguły to gumowe spodnie i kurtka na naprawdę rzęsisty deszcz czy chodzenie po kolana w kałużach podczas ulewy (przetestowane!).
Jak sprawdzić, czy dziecko jest ubrane optymalnie?
Jeśli nie wiemy, czy dziecko jest ubrane odpowiednio do warunków atmosferycznych, czy nie jest mu zimno albo za ciepło, wystarczy sprawdzić jedno miejsce: kark dziecka. Jeśli jest ciepły, to znaczy, że dziecku też jest ciepło. Jeśli jest przegrzany lub spocony, zdejmujemy jedną warstwę. Jeśli kark jest chłodny albo zimny, zakładamy po prostu dodatkową bluzę lub sweterek. Robimy tak zarówno w przypadku dzieci, jak i niemowląt czy noworodków. Temperatura stóp i rączek nie jest miarodajna dla całego organizmu – te części ciała po prostu najszybciej się wyziębiają.
I najważniejsza rzecz na koniec. Jak mówią Skandynawowie – nie ma złej pogody, jest tylko źle dobrane ubranie.
Karolina Szymańska – razem z mężem prowadzi podróżniczo lifestylowego bloga dla aktywnych rodziców ourlittleadventures.pl. Znajdziecie ich też na instagramie pod nazwą @ourlittleadventures. Karolina razem z rodziną są ambasadorami marki paterns.